Polityka w Polsce wygląda jak działania gwałciciela-psychopaty - każdy każdemu chce się dobrać do dupy. Wybitnie mi się to nie podoba, ponieważ: a) rzeczeni politycy nie odnoszą żadnej wymiernej korzyści. Sytuację można porównać do zwykłego wiejskiego epizodu, mianowicie karmienia świń. W koryto wpada karma, tuczniki rzucają się, by ją zeżreć. Jeżeli jedna świnia odepchnie drugą, to niewiele tym zyska, bo na miejsce odepchniętej świni wlezie inna świnia. Rozwiązań jest kilka: - żreć, ile się da, przy jednoczesnym zezwoleniu innym świniom na żarcie takiej samej ilości paszy, - stale odpychać inne świnie od koryta, nie jedząc przy tym samemu. Gdzie tu sens? b) państwo i naród nie odnoszą wymiernej korzyści podobnie jak rolnik, którego największym zmartwieniem są walczące o żarcie świnie. Teoretycznie świnie mogłyby zawrzeć rozejm, wyznaczyć strefy wpływów w korycie i ustalić kompromis: "Żremy wszyscy tyle samo, tyjemy tak samo. Po co walczyć, skoro i tak naszym losem jest rzeź