Ostatnio mimochodem zauważam niepokojący trend promowania rozmiarów tzw. "+ size". Modelki plus size, aktorki plus size, piosenkarki plus size. Nie widzę w tym nic złego. Kiedy projektanci i producenci odzieży wypełnią rynek ubrań w rozmiarze standardowym, pasowałoby również dać coś tym większym, nie? Teoretycznie im więcej klientów, tym więcej siana, a przecież tylko o siano tutaj chodzi.
Moje natchnienie przyszło podczas oglądania tego teledysku:
Dziewczyna, która tam występuje nie należy do kruszynek. Szczerze powiedziawszy, ze wstydem przyznaję, że gdy na ekranie pojawił się napis: "FEAT ALMA", przeczytałem "FAT ALMA". Pomyślałem: "Hm, to niemiłe, zapraszać do współpracy i przezywać w teledysku", ale wyszła moja ślepota. Serdecznie przepraszam.
Do rzeczy. Istotnie coraz więcej widzimy ostatnio artystek, które robią kariery, i nie wyglądają, jakby odejmowały sobie od ust. Ewa Farna w swoim czasie powiedziała wprost, że poprawiła się, bo lubi jeść, i nie zamierza przestać. Ostatnio widziałem, że schudła. Na pewno nie od siedzenia na dupie.
Ustalmy, czym jest otyłość. Wiele osób uważa, że kluczem do determinacji otyłości i nadwagi jest wskaźnik BMI, czyli stosunek masy ciała do wzrostu. Przyjęło się, że BMI powyżej 25 to nadwaga, a powyżej 30 to otyłość I stopnia. Nie mogę się z tym zgodzić. Ten facet, AJ, ma BMI na poziomie ok. 27, czyli w teorii ma nadwagę:
Ten facet z kolei, niejaki Mamdouh Elssbiay, znany szerzej jako Big Ramy, ma BMI ponad 40, a więc ma otyłość III stopnia. W teorii.
BMI nie jest do końca miarodajne w tej sytuacji. Lepiej posługiwać się procentem tkanki tłuszczowej w ciele. 25% u faceta i 30% u kobiet to już ździebko za dużo. Jak go zmierzyć? Nie trzeba robić badań, wystarczy spojrzeć. W każdym razie, przynajmniej w mojej opinii, to nie jest ani piękne, ani zdrowe, ani nie powinno być wzorem do naśladowania:
Wybacz, Tess Holiday. To świetnie, że się świetnie czujesz w swoim ciele, ale nikt mi nie wmówi, że 140 kg przy 160 cm wzrostu jest jakkolwiek zdrowe. Dla porównania, Big Ramy z fotografii powyżej waży 140 kg. Nie twierdzę, że Big Ramy jest w 100% zdrowy. Przypadki Grega Kovacsa, Richa Piany, Daniele Seccarecciego, czy Nasera El Sonbaty pokazują, że kulturyści nie są zdrowi w 100%. Niemniej jednak, jak we wszystkim, trzeba mieć umiar.
"Nie mogę"? Co to znaczy w tym przypadku "nie mogę"? Co Cię ogranicza? Kto każe ci jeść niezdrowe rzeczy? Kto każe ci się nie ruszać? Oczywiście wyłączam tutaj osoby niepełnosprawne i chore, aczkolwiek jest też masa tychże osób, które w jakiś sposób szukają aktywności fizycznej.
"Nie mogę"... To Ty to mówisz? Czy czekolada z orzechami i nadzieniem tiramisu? A może zimne piwerko i jego kolega, bo "jedno piwo to nie piwo"? Czy film oglądałoby się tak samo dobrze bez popcornu, coli i chipsów o smaku fromage? Ile pustych kalorii w Twojej lodówce czy kuchni twierdzi, że nie możesz schudnąć?
"Nie mogę"? A może "nie chcę"? No to teraz zrób test:
- rozbierz się do naga (upewnij się, że nikogo nie ma w pobliżu),
- podejdź do lustra,
- przyjrzyj się sobie dobrze z każdej strony,
- a teraz powiedz ze stuprocentową szczerością: "Czuję się dobrze w swoim ciele. Nie ma tu nic do poprawy. Wcale nie jestem leniwą dupą, której nie chce się ruszyć przez cały dzień".
Jeśli uwierzysz osobie w lustrze, możesz sobie odpuścić zmianę stylu żywienia, treningi, zdrowie i resztę.
"Nie mogę"...
Obejrzyjcie ten film.
Opowiada o gościu, który był żołnierzem i skakał ze spadochronem. Lekarze powiedzieli mu, że prawdopodobnie do końca życia będzie musiał chodzić o lasce. Dalej - bez spoilerów.
Co mnie w tym wszystkim najbardziej wkurza? Wymówki.
Najpopularniejszą, czyli "nie chce mi się", pominę.
"Są przecież puszyste aktorki i piosenkarki". Och, na pewno. Sam z pamięci wymienię kilka. Melissa McCarthy, Rebel Wilson, Adele. Śmiem jednak twierdzić, że pełna figura jest niejako ich znakiem firmowym, rozpoznawczym, a z takowych się nie rezygnuje. Ile ról dostałaby Rebel Wilson, gdyby była chuda? Obstawiam, że mniej. Tak więc jeśli na dodatkowych kilogramach nie zaczniecie zarabiać milionów, to powoływanie się na pulchne artystki nie jest argumentem.
"Nie mogę schudnąć". No pewnie, a ja dziesięć lat temu nie mogłem przytyć. A jednak. Dwadzieścia kilo później mogę powiedzieć, że to gówno prawda. Okazuje się, że wszystko jest kwestią dyscypliny. Wiem po sobie. Obok mnie leży paczka kebabowych chipsów, które trzy miesiące temu wciągnąłbym aż do porzygu. A później nimi zagryzł. Mimo to jeszcze ich nie otworzyłem i nie wiem, czy to zrobię. Przez dłuższy czas nie mogłem zrzucić ani grama, nie wiedzieć dlaczego. Dowiedziałem się, kiedy przeprosiłem się z apką do liczenia kalorii.
"Nie mam czasu". To jest największa gówno prawda wszechczasów. Wycierałem sobie nią mordę przez jakiś czas. Do czasu aż dowiedziałem się o tabacie lub HIIT. Wczoraj po 15 minutach treningu wyglądałem tak:
Leżę na podłodze i nie mogę się podnieść. Analizuję swoją anatomię i myślę o tym, który mięsień ma w sobie dość tlenu, żebym mógł go skurczyć i podnieść zad. Zajęło mi to kolejne pięć minut. Jeśli powiecie mi, że w ciągu dnia nie możecie znaleźć piętnastu minut wolnego czasu, nazwę Was kłamcami. Ile czasu dziennie spędzacie na YouTube, przeglądając memy, zajmując się pierdołami w szerokim tych słów znaczeniu? Jeden filmik mniej i macie trening. Ale trening to nie wszystko. Styl odżywiania się jest istotniejszy.
"Bo ci artyści, celebryci mają kasę na siłownię, trenerów, dietę". Cipka. Nie uważam się za szczególnie bogatego człowieka, ale też nie mogę powiedzieć, żebym na żarcie nie wiadomo ile wydawał. Jak się ograniczy niepotrzebny alkohol i przekąski, to można dołożyć na odpowiednie jedzenie. Owszem, łatwiej jest zamówić sobie katering dietetyczny z wyliczonymi kaloriami i makroskładnikami, ale to kosztuje, a przecież nie macie milionów na siłownię, trenerów itd. Ale trzeba chcieć.
Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli miałbym wybierać między dziewczyną metr osiemdziesiąt, trzydzieści pięć kilo wagi, a modelką plus size, wybrałbym tę drugą. W ogóle jestem zdania, że zmuszanie dziewczyn do takiego wyglądu powinno być karane.
O sensie promowania chudych szczap pisałem już tutaj:
https://danielbartosiewicz.blogspot.com/2013/05/odchudzanie-moje-panie.html
Wróćmy jednak do otyłości. Epidemiolog w podcaście Joe Rogana dał mi do myślenia. Tydzień temu słuchałem tego, co ma do powiedzenia na temat Covid-19. Joe spytał o to, co będzie dalej. Doktor Michael Osterholm odpowiedział, że jak tylko wirus dojdzie do USA, będzie przeje**ne. Dlaczego? Bo w Stanach narodową chorobą jest otyłość, a otyłość jest czynnikiem ryzyka przy wirusie.
W tym roku skończę trzydzieści lat. W tamtym roku na wadze były trzy cyferki. W liceum przy wzroście 188 cm ważyłem 74 kilogramy. Mało. Mogłoby być mniej, ale nadal, wyglądałem chudo. Spytajcie moich znajomych. Sąsiadka zawsze powtarzała, że podczas wichury powinienem się zesrać w gacie; może z balastem wiatr mnie nie uniesie.
Nigdy nie zajmowałem się sportem jakoś szczególnie, ot, z kolegami w gałę, trochę na wuefie i tyle. Nie było zbytnio warunków na cokolwiek więcej. Potem koledzy się porozjeżdżali, ciężko było nazbierać dziesięciu do piłki, przeprowadzka, siedząca praca, piwko, chipsy. Aktywności coraz mniej, pustych kalorii coraz więcej. Zmiany wagi widziałem, kiedy oddawałem krew. Pewnego dnia waga pokazała 97 kg. Gdyby te dodatkowe 23 kg to było zdrowe ciało, pewnie bym się nie przejął. Ale nie. Wyrósł mi maciek, urosła dupa, procent tkanki tłuszczowej w ciele wzrósł.
Czemu o tym wspominam? Bo pewnego dnia zaczęło mi to przeszkadzać. Żarty z brzuszka, widok w lustrze, niewygoda, a przede wszystkim ból krzyża. Mogłem się zaakceptować. Mogłem powiedzieć wszystkim naokoło, że plus size jest trendy, spoko, cool i nic nie robić. Piszę jednak te słowa ku przestrodze i na zachętę. Nasze ciało nie jest stworzone do bezczynności. Jest jak samochód. Trzeba mu dać paliwo i przynajmniej od czasu do czasu się przejechać, bo jak pozostanie nieużywane, zmarnieje. Trzeba zacząć się ruszać.
Serio. Jeśli nie zapieprzacie fizycznie dzień w dzień pięć dni w tygodniu, nie macie ciężkiej niepełnosprawności, to jaką macie wymówkę? Wczoraj ćwiczyłem w domu. Dzisiaj nie mogę się ruszyć. Nie mówcie, że się nie da. Nie szukajcie wymówek. Osobiście nie chcę się dowiedzieć za te kilka lat, że gdybym się więcej ruszał to bym nie padł na tę czy tamtą chorobę. Nie chcę sapać jak stary palacz, kiedy trzeba mi podbiec trzydzieści metrów do autobusu. Nie chcę w sytuacji zagrożenia życia nie móc uciec, bo po przebiegnięciu krótkiego dystansu mam zawał. Chciałbym spełnić swoje marzenia - zrobić wsad do kosza na pełnowymiarowym koszu i szpagat. A wy? Jeśli macie wybór, to co wybierzecie?
PS. Przypomniało mi się. Moja przyjaciółka z poprzedniej pracy po dwunastogodzinnej zmianie w sklepie przebiega jeszcze dziesięć kilometrów dla utrzymania formy. To tak jakbyście kiedyś myśleli, że się nie da.
O co chodzi z "plus size"?
Moje natchnienie przyszło podczas oglądania tego teledysku:Dziewczyna, która tam występuje nie należy do kruszynek. Szczerze powiedziawszy, ze wstydem przyznaję, że gdy na ekranie pojawił się napis: "FEAT ALMA", przeczytałem "FAT ALMA". Pomyślałem: "Hm, to niemiłe, zapraszać do współpracy i przezywać w teledysku", ale wyszła moja ślepota. Serdecznie przepraszam.
Do rzeczy. Istotnie coraz więcej widzimy ostatnio artystek, które robią kariery, i nie wyglądają, jakby odejmowały sobie od ust. Ewa Farna w swoim czasie powiedziała wprost, że poprawiła się, bo lubi jeść, i nie zamierza przestać. Ostatnio widziałem, że schudła. Na pewno nie od siedzenia na dupie.
Czym jest otyłość?
Ustalmy, czym jest otyłość. Wiele osób uważa, że kluczem do determinacji otyłości i nadwagi jest wskaźnik BMI, czyli stosunek masy ciała do wzrostu. Przyjęło się, że BMI powyżej 25 to nadwaga, a powyżej 30 to otyłość I stopnia. Nie mogę się z tym zgodzić. Ten facet, AJ, ma BMI na poziomie ok. 27, czyli w teorii ma nadwagę:Ten facet z kolei, niejaki Mamdouh Elssbiay, znany szerzej jako Big Ramy, ma BMI ponad 40, a więc ma otyłość III stopnia. W teorii.
BMI nie jest do końca miarodajne w tej sytuacji. Lepiej posługiwać się procentem tkanki tłuszczowej w ciele. 25% u faceta i 30% u kobiet to już ździebko za dużo. Jak go zmierzyć? Nie trzeba robić badań, wystarczy spojrzeć. W każdym razie, przynajmniej w mojej opinii, to nie jest ani piękne, ani zdrowe, ani nie powinno być wzorem do naśladowania:
Wybacz, Tess Holiday. To świetnie, że się świetnie czujesz w swoim ciele, ale nikt mi nie wmówi, że 140 kg przy 160 cm wzrostu jest jakkolwiek zdrowe. Dla porównania, Big Ramy z fotografii powyżej waży 140 kg. Nie twierdzę, że Big Ramy jest w 100% zdrowy. Przypadki Grega Kovacsa, Richa Piany, Daniele Seccarecciego, czy Nasera El Sonbaty pokazują, że kulturyści nie są zdrowi w 100%. Niemniej jednak, jak we wszystkim, trzeba mieć umiar.
Dlaczego nie mogę schudnąć?
"Nie mogę"? Co to znaczy w tym przypadku "nie mogę"? Co Cię ogranicza? Kto każe ci jeść niezdrowe rzeczy? Kto każe ci się nie ruszać? Oczywiście wyłączam tutaj osoby niepełnosprawne i chore, aczkolwiek jest też masa tychże osób, które w jakiś sposób szukają aktywności fizycznej."Nie mogę"... To Ty to mówisz? Czy czekolada z orzechami i nadzieniem tiramisu? A może zimne piwerko i jego kolega, bo "jedno piwo to nie piwo"? Czy film oglądałoby się tak samo dobrze bez popcornu, coli i chipsów o smaku fromage? Ile pustych kalorii w Twojej lodówce czy kuchni twierdzi, że nie możesz schudnąć?
"Nie mogę"? A może "nie chcę"? No to teraz zrób test:
- rozbierz się do naga (upewnij się, że nikogo nie ma w pobliżu),
- podejdź do lustra,
- przyjrzyj się sobie dobrze z każdej strony,
- a teraz powiedz ze stuprocentową szczerością: "Czuję się dobrze w swoim ciele. Nie ma tu nic do poprawy. Wcale nie jestem leniwą dupą, której nie chce się ruszyć przez cały dzień".
Jeśli uwierzysz osobie w lustrze, możesz sobie odpuścić zmianę stylu żywienia, treningi, zdrowie i resztę.
"Nie mogę"...
Obejrzyjcie ten film.
Opowiada o gościu, który był żołnierzem i skakał ze spadochronem. Lekarze powiedzieli mu, że prawdopodobnie do końca życia będzie musiał chodzić o lasce. Dalej - bez spoilerów.
Co mnie w tym wszystkim najbardziej wkurza? Wymówki.
Najpopularniejszą, czyli "nie chce mi się", pominę.
"Są przecież puszyste aktorki i piosenkarki". Och, na pewno. Sam z pamięci wymienię kilka. Melissa McCarthy, Rebel Wilson, Adele. Śmiem jednak twierdzić, że pełna figura jest niejako ich znakiem firmowym, rozpoznawczym, a z takowych się nie rezygnuje. Ile ról dostałaby Rebel Wilson, gdyby była chuda? Obstawiam, że mniej. Tak więc jeśli na dodatkowych kilogramach nie zaczniecie zarabiać milionów, to powoływanie się na pulchne artystki nie jest argumentem.
"Nie mogę schudnąć". No pewnie, a ja dziesięć lat temu nie mogłem przytyć. A jednak. Dwadzieścia kilo później mogę powiedzieć, że to gówno prawda. Okazuje się, że wszystko jest kwestią dyscypliny. Wiem po sobie. Obok mnie leży paczka kebabowych chipsów, które trzy miesiące temu wciągnąłbym aż do porzygu. A później nimi zagryzł. Mimo to jeszcze ich nie otworzyłem i nie wiem, czy to zrobię. Przez dłuższy czas nie mogłem zrzucić ani grama, nie wiedzieć dlaczego. Dowiedziałem się, kiedy przeprosiłem się z apką do liczenia kalorii.
"Nie mam czasu". To jest największa gówno prawda wszechczasów. Wycierałem sobie nią mordę przez jakiś czas. Do czasu aż dowiedziałem się o tabacie lub HIIT. Wczoraj po 15 minutach treningu wyglądałem tak:
Leżę na podłodze i nie mogę się podnieść. Analizuję swoją anatomię i myślę o tym, który mięsień ma w sobie dość tlenu, żebym mógł go skurczyć i podnieść zad. Zajęło mi to kolejne pięć minut. Jeśli powiecie mi, że w ciągu dnia nie możecie znaleźć piętnastu minut wolnego czasu, nazwę Was kłamcami. Ile czasu dziennie spędzacie na YouTube, przeglądając memy, zajmując się pierdołami w szerokim tych słów znaczeniu? Jeden filmik mniej i macie trening. Ale trening to nie wszystko. Styl odżywiania się jest istotniejszy.
"Bo ci artyści, celebryci mają kasę na siłownię, trenerów, dietę". Cipka. Nie uważam się za szczególnie bogatego człowieka, ale też nie mogę powiedzieć, żebym na żarcie nie wiadomo ile wydawał. Jak się ograniczy niepotrzebny alkohol i przekąski, to można dołożyć na odpowiednie jedzenie. Owszem, łatwiej jest zamówić sobie katering dietetyczny z wyliczonymi kaloriami i makroskładnikami, ale to kosztuje, a przecież nie macie milionów na siłownię, trenerów itd. Ale trzeba chcieć.
Nie zrozumcie mnie źle. Jeśli miałbym wybierać między dziewczyną metr osiemdziesiąt, trzydzieści pięć kilo wagi, a modelką plus size, wybrałbym tę drugą. W ogóle jestem zdania, że zmuszanie dziewczyn do takiego wyglądu powinno być karane.
O sensie promowania chudych szczap pisałem już tutaj:
https://danielbartosiewicz.blogspot.com/2013/05/odchudzanie-moje-panie.html
Wróćmy jednak do otyłości. Epidemiolog w podcaście Joe Rogana dał mi do myślenia. Tydzień temu słuchałem tego, co ma do powiedzenia na temat Covid-19. Joe spytał o to, co będzie dalej. Doktor Michael Osterholm odpowiedział, że jak tylko wirus dojdzie do USA, będzie przeje**ne. Dlaczego? Bo w Stanach narodową chorobą jest otyłość, a otyłość jest czynnikiem ryzyka przy wirusie.
Do czego zmierzam z tą otyłością?
W tym roku skończę trzydzieści lat. W tamtym roku na wadze były trzy cyferki. W liceum przy wzroście 188 cm ważyłem 74 kilogramy. Mało. Mogłoby być mniej, ale nadal, wyglądałem chudo. Spytajcie moich znajomych. Sąsiadka zawsze powtarzała, że podczas wichury powinienem się zesrać w gacie; może z balastem wiatr mnie nie uniesie.
Nigdy nie zajmowałem się sportem jakoś szczególnie, ot, z kolegami w gałę, trochę na wuefie i tyle. Nie było zbytnio warunków na cokolwiek więcej. Potem koledzy się porozjeżdżali, ciężko było nazbierać dziesięciu do piłki, przeprowadzka, siedząca praca, piwko, chipsy. Aktywności coraz mniej, pustych kalorii coraz więcej. Zmiany wagi widziałem, kiedy oddawałem krew. Pewnego dnia waga pokazała 97 kg. Gdyby te dodatkowe 23 kg to było zdrowe ciało, pewnie bym się nie przejął. Ale nie. Wyrósł mi maciek, urosła dupa, procent tkanki tłuszczowej w ciele wzrósł.
Czemu o tym wspominam? Bo pewnego dnia zaczęło mi to przeszkadzać. Żarty z brzuszka, widok w lustrze, niewygoda, a przede wszystkim ból krzyża. Mogłem się zaakceptować. Mogłem powiedzieć wszystkim naokoło, że plus size jest trendy, spoko, cool i nic nie robić. Piszę jednak te słowa ku przestrodze i na zachętę. Nasze ciało nie jest stworzone do bezczynności. Jest jak samochód. Trzeba mu dać paliwo i przynajmniej od czasu do czasu się przejechać, bo jak pozostanie nieużywane, zmarnieje. Trzeba zacząć się ruszać.
Serio. Jeśli nie zapieprzacie fizycznie dzień w dzień pięć dni w tygodniu, nie macie ciężkiej niepełnosprawności, to jaką macie wymówkę? Wczoraj ćwiczyłem w domu. Dzisiaj nie mogę się ruszyć. Nie mówcie, że się nie da. Nie szukajcie wymówek. Osobiście nie chcę się dowiedzieć za te kilka lat, że gdybym się więcej ruszał to bym nie padł na tę czy tamtą chorobę. Nie chcę sapać jak stary palacz, kiedy trzeba mi podbiec trzydzieści metrów do autobusu. Nie chcę w sytuacji zagrożenia życia nie móc uciec, bo po przebiegnięciu krótkiego dystansu mam zawał. Chciałbym spełnić swoje marzenia - zrobić wsad do kosza na pełnowymiarowym koszu i szpagat. A wy? Jeśli macie wybór, to co wybierzecie?
PS. Przypomniało mi się. Moja przyjaciółka z poprzedniej pracy po dwunastogodzinnej zmianie w sklepie przebiega jeszcze dziesięć kilometrów dla utrzymania formy. To tak jakbyście kiedyś myśleli, że się nie da.
😁😁😁 Dobrze, że "wróciłeś" do pisania, mimo że nie miałam okazji poczytać wcześniej.. Nadrobię zaległości 😉 nie mogę się z Tobą nie godzić.. Chcieć to moc 😁
OdpowiedzUsuń