Zgodnie z obietnicą miało być coś o postawie nauczycielskiej...i oto jest.
O zgrozo!
O dziwo, nauczyciele w dzisiejszych czasach niekoniecznie uczą. Na pewno nie wszyscy. W czym tkwi problem? Problemów jest kilka:
1. "Jestem dobry z matmy, zostanę nauczycielem" - i tu możesz się mylić, drogi nauczycielu. Możesz być dobrym matematykiem, ale czy będziesz umiał tą wiedzę przekazać? Ktoś, kto słabiej zna matematykę, a potrafi dobrze tłumaczyć, lepiej jej nauczy grupę 30 osób, niż Ty. To nie studia, nie wykład, gdzie wiedzę się po prostu wykłada, robi egzamin i ma wszystko w dupie. Potem ktoś przez resztę życia niczego nie umie z danego przedmiotu, bo nauczyciel nie potrafił tego wytłumaczyć. Coś, co dla dobrego matematyka jest oczywiste, nie jest takie oczywiste dla kogoś słabszego.
2. "Mój przedmiot jest najważniejszy!" - "...dlatego dowalę Wam milion zadań domowych, no bo przecież inni nauczyciele nic wam nie zadają/macie ferie/mam taką ochotę". W konsekwencji uczeń nie wyrabia się z tymi zadaniami domowymi, niczego więcej nie umie, niż umiał i genialny plan zawodzi. We wszystkim trzeba umiaru.
3. "Jestem zmęczony i mam to w dupie" - to Twoja robota, nie pieprzony skansen, gdzie grzeje się dupę na słońcu, a piękne dziewoje prześcigają się w podawaniu drinków z parasolkami. Jeden z naszych nauczycieli (nie chcę wymieniać z nazwiska, żeby się nie obraził, choć pewnie będzie wiedział, że to o niego chodzi) miał 8 lekcji jednego dnia. My byliśmy na ósmej godzinie lekcyjnej. Człowiek był tak wypruty z energii i pozbawiony emocji, że z przedmiotu pamiętam tylko anegdotę - incydent w sklepie, gdzie zahaczył głową o podajnik do papierosów. Po części go rozumiem, wysiłek umysłowy męczy, ale wysiłek ma to do siebie, że męczy. Gdybym brał pieniądze za uczenie czegoś kogoś, to starałbym się jakoś wpoić mu tą wiedzę.
I tak to pokrótce wygląda.
Nauczyciele dzielą się na dwie grupy - tych z powołania i tych z zawodu.
Ci pierwsi zostali nauczycielami, aby czegoś kogoś nauczyć, przeważnie tego, z czego są dobrzy.
Ci drudzy zostali nauczycielami dla kasy.
Chyba nie trzeba zaznaczać, która grupa lepiej wywiązuje się ze swojego obowiązku.
Matura weryfikuje.
Pani od matematyki, od której wiedzę w trzeciej klasie liceum miała wątpliwą przyjemność pobierać moja dziewczyna, zagroziła jej, że jej nie dopuści do matury, jeżeli zdecyduje się ją zdawać. Jeśli zaś zrezygnuje z matury, to postawi jej 2 i pozwoli skończyć szkołę. Czemu ma służyć taka praktyka? Wyższej zdawalności na maturze, bo matura weryfikuje.
Również życie weryfikuje. Do dziś pamiętam panią, która w gimnazjum usiłowała nauczyć naszą klasę chemii i fizyki. Z wykształcenia była bibliotekarką. Nie zapomnę jak nie pozwoliła nam obejrzeć bajki, bo oglądała obrady Sejmu... Na szczęście potem zatrudniono porządną nauczycielkę chemii i coś umiałem, a nawet byłem dobry. Fizyki niestety nie udało się uratować. Najwięcej z fizyki umiem dzięki Demotywatorom i SciFunowi na YouTube.
Czy Ministerstwo coś z tym zrobi? Szczerze wątpię. W ich interesie leży kształcenie idiotów, bo ciemnotą łatwiej rządzić.
O zgrozo!
O dziwo, nauczyciele w dzisiejszych czasach niekoniecznie uczą. Na pewno nie wszyscy. W czym tkwi problem? Problemów jest kilka:
1. "Jestem dobry z matmy, zostanę nauczycielem" - i tu możesz się mylić, drogi nauczycielu. Możesz być dobrym matematykiem, ale czy będziesz umiał tą wiedzę przekazać? Ktoś, kto słabiej zna matematykę, a potrafi dobrze tłumaczyć, lepiej jej nauczy grupę 30 osób, niż Ty. To nie studia, nie wykład, gdzie wiedzę się po prostu wykłada, robi egzamin i ma wszystko w dupie. Potem ktoś przez resztę życia niczego nie umie z danego przedmiotu, bo nauczyciel nie potrafił tego wytłumaczyć. Coś, co dla dobrego matematyka jest oczywiste, nie jest takie oczywiste dla kogoś słabszego.
2. "Mój przedmiot jest najważniejszy!" - "...dlatego dowalę Wam milion zadań domowych, no bo przecież inni nauczyciele nic wam nie zadają/macie ferie/mam taką ochotę". W konsekwencji uczeń nie wyrabia się z tymi zadaniami domowymi, niczego więcej nie umie, niż umiał i genialny plan zawodzi. We wszystkim trzeba umiaru.
3. "Jestem zmęczony i mam to w dupie" - to Twoja robota, nie pieprzony skansen, gdzie grzeje się dupę na słońcu, a piękne dziewoje prześcigają się w podawaniu drinków z parasolkami. Jeden z naszych nauczycieli (nie chcę wymieniać z nazwiska, żeby się nie obraził, choć pewnie będzie wiedział, że to o niego chodzi) miał 8 lekcji jednego dnia. My byliśmy na ósmej godzinie lekcyjnej. Człowiek był tak wypruty z energii i pozbawiony emocji, że z przedmiotu pamiętam tylko anegdotę - incydent w sklepie, gdzie zahaczył głową o podajnik do papierosów. Po części go rozumiem, wysiłek umysłowy męczy, ale wysiłek ma to do siebie, że męczy. Gdybym brał pieniądze za uczenie czegoś kogoś, to starałbym się jakoś wpoić mu tą wiedzę.
I tak to pokrótce wygląda.
Nauczyciele dzielą się na dwie grupy - tych z powołania i tych z zawodu.
Ci pierwsi zostali nauczycielami, aby czegoś kogoś nauczyć, przeważnie tego, z czego są dobrzy.
Ci drudzy zostali nauczycielami dla kasy.
Chyba nie trzeba zaznaczać, która grupa lepiej wywiązuje się ze swojego obowiązku.
Matura weryfikuje.
Pani od matematyki, od której wiedzę w trzeciej klasie liceum miała wątpliwą przyjemność pobierać moja dziewczyna, zagroziła jej, że jej nie dopuści do matury, jeżeli zdecyduje się ją zdawać. Jeśli zaś zrezygnuje z matury, to postawi jej 2 i pozwoli skończyć szkołę. Czemu ma służyć taka praktyka? Wyższej zdawalności na maturze, bo matura weryfikuje.
Również życie weryfikuje. Do dziś pamiętam panią, która w gimnazjum usiłowała nauczyć naszą klasę chemii i fizyki. Z wykształcenia była bibliotekarką. Nie zapomnę jak nie pozwoliła nam obejrzeć bajki, bo oglądała obrady Sejmu... Na szczęście potem zatrudniono porządną nauczycielkę chemii i coś umiałem, a nawet byłem dobry. Fizyki niestety nie udało się uratować. Najwięcej z fizyki umiem dzięki Demotywatorom i SciFunowi na YouTube.
Czy Ministerstwo coś z tym zrobi? Szczerze wątpię. W ich interesie leży kształcenie idiotów, bo ciemnotą łatwiej rządzić.
Komentarze
Prześlij komentarz