Taka refleksja naszła mnie podczas powrotu autobusem do domu. W radio leciała piosenka, jedna z tych popularnych w popularnej stacji radiowej, które zapamiętale raczą nas popularnym gównem, zupełnie ignorując poziom jakościowy. Nie wiem dokładnie, ale podejrzewam, że wytwórnie dogadują się ze stacjami: "Macie tu 1000 płyt, puśćcie coś od czasu do czasu (w domyśle: 'Tak z pięć razy dziennie, żeby wszyscy słyszeli'), a płyty możecie ludziom rozdać w ramach nagrody". Deal is a deal. Cytując fragment czwartego tomu "Pana Lodowego Ogrodu" Jarosława Grzędowicza, można powiedzieć: "...pod tym względem są jak dzieci i myślę, że ucieszyliby się nawet z pocisku wyrzuconego z katapulty, gdyby im powiedzieć, że to prezent i że jest za darmo". Takie nastały czasy.
Dzisiaj, nieco wcześniej, siedziałem w barze i jadłem frytki. Na ekranie podwieszonym pod sufitem miałem wątpliwą przyjemność oglądać fragment audycji - jakieś top-ileś-tam, czyli najlepsze utwory zdaniem ludzi pozbawionych gustu muzycznego. W studio obok średnio ładnej pani siedzi... no właśnie, kurczę, kto? Podobny dylemat mam, gdy idę ulicą i mija mnie wyelegancona istota w rureczkach opiętych tak ciasno, jak folia na parówce, a ja patrzę i myślę: "Chłopak czy dziewczyna?". Takoż pomyślałem, widząc audycję. Facet czy babka? Jeśli babka, to nie za pikna. Jeśli facet, to nie do końca wygląda jak facet. Luzacko rozchełstana koszulka z dziwnym dekoltem, długi włosy i makijaż. Naraz pani prowadząca mówi:
- Mamy w studio przyjemność gościć Wojtka Łuszczykiewicza z grupy Video.
Aha. Wojtek. Facet. Czemu tak wygląda?
Nie dane mi było tego dokładnie przeanalizować, gdyż telewizja "muzyczna" uderzyła w moje męskie instynkty, pokazując mi panią, która śpiewa nijak i o niczym, ale za to ma zgrabny tyłek, płaski brzuch i ładne piersi. Stłumiłem instynkty, gdyż nie lubię im ulegać i czuję się przez nie okaleczony psychicznie. Potem jąłem dumać: "Dlaczego ta pani ubrała się tak skąpo? Przecież prawie widać jej cycki i tyłek".
Potem moje myśli przeskakują na niecenzurowaną wersję teledysku Robina Thicke'a "Blurred lines". Utwór taki sobie, teledysk momentami na swój głupawy sposób zabawny, ale nie to interesuje najbardziej. Głównym jego punktem są trzy nagie panie, które sobie tamtędy pomykają. Tym już widać cycki.
Stąd już tylko krok to "topowych artystów" dzisiejszych czasów, o których powszechnie wiadomo, że śpiewać nie potrafią. O ile ich teledyski na YouTubie biją rekordy popularności, o tyle owe gwiazdy kompromitują się w występach na żywo. Moim ulubionym tego zjawiska przykładem jest Miley Cyrus, która w sposób zahaczający o profanację, usiłowała wykonać "Smells like teen spirit" Nirvany. Żeby nie było, że zmyślam, podaję link:
https://www.youtube.com/watch?v=ySsbkLVuYOs
Poprzednio, gdy to widziałem, było mi przykro. Tym razem chciało mi się śmiać. Fani Nirvany wiedzą, co ta dziewczyna zrobiła źle. Fani Miley nigdy tego nie zrozumieją.
I ostatni, najbardziej chyba gorzki owoc w tym keksie - promocja. Zwróćcie uwagę, kogo się dzisiaj promuje. Weźmy na tapetę łowcę talentów, pana Simona Cowella. Nie wiem, jaki procent z Was wie, że to dzięki niemu powstał zespół One Gayrection. Direction, znaczy się. Dlaczego? Czemu powstał? Jest to fenomen niemal tak genialny, jak biznes Ojca Dyrektora. Ktoś miał zajebisty pomysł (w tym przypadku Simon Cowell). Wzięto pięciu ładnych, zadbanych chłopaczków i zrobiono z nich zespół. Ładnych, żeby młodziutkie, głupiutkie dziewczynki się w nich zakochiwały i wielbiły. Czemu akurat pięciu? Do wyboru - do koloru. Można było wziąć jednego ładnego chłopaczka i dać mu grajków, ale ryzyko, że się jakiejś fruzi nie spodoba jest wtedy spore. Można wziąć więcej niż pięciu, wtedy jednakże wygląda to nieco pokracznie. A pięcioosobowe boysbandy już były, no to niech będzie pięciu ładnych chłopaczków. Tak powstało One Direction, bożyszcze nastolatek. Czy ktoś dba o poziom artystyczny ich utworów? Tak, ludzie, którzy je piszą. Nie to jednak jest najważniejsze. Liczą się wyświetlenia na YT, lajki na fejsbuniu i tweety. To dzisiaj czyni z człowieka artystę, nie skala głosu i przygotowanie sceniczne.
Jak sprawdzić poziom artystyczny utworu? Wystarczyłoby zakazać nagrywania teledysków i używania playbacku. Podejrzewam, że wówczas lwia część "artystów" pomyślałaby: "O, kurwa, trza się nauczyć śpiewać".
A teraz moja ulubiona przeciwność dla współczesnej tfu!rczości. Cały teledysk to, praktycznie rzecz biorąc, pucołowata Murzynka z afro i druga Murzynka tańcząca na łyżworolkach. Teledysk w tej chwili dokładnie 1,5 raza starszy ode mnie, bowiem powstał w 1978 roku, dwanaście lat przed moimi narodzinami.
https://www.youtube.com/watch?v=ZBR2G-iI3-I
Dla tych, którym nie chce się otworzyć linku - to Gloria Gaynor i jej nieśmiertelne "I will survive". Ludzie obdarzeni jakimś śladowym gustem muzycznym nadal słuchają takich przebojów, mimo, że są dwa razy starsze, niż obecne gwiazdki. Dlaczego? Bo powstały w czasach, gdy piosenkarz musiał umieć śpiewać, a nie musiał trzymać się określonego wzorca aparycji. Dzisiaj jest odwrotnie - nie musisz umieć śpiewać, ale musisz dobrze wyglądać. Albo dziwnie. Jak w/w Wojtek Łuszczykiewicz.
Dawniej ludzie też się przebijali i nie byli zmuszeni robić z siebie dziwadeł. Dlatego Anna Jantar nigdy nie pokazała cycków w teledysku, Irena Jarocka nie założyła niebieskiej peruki, a Jerzy Połomski nie nosił się jak kobieta. W tamtych czasach, jeśli facet miał długie włosy i makijaż, to nazywał się Ozzy Osbourne.
A dzisiaj? Artyści umiejący śpiewać odchodzą do lamusa. Dzięki Bogu powstał zapis cyfrowy i będzie czego słuchać w przyszłości. W nadchodzących latach pozostaje nam jedynie przeszłość, bo przyszłości muzyka nie ma.
Dzisiaj, nieco wcześniej, siedziałem w barze i jadłem frytki. Na ekranie podwieszonym pod sufitem miałem wątpliwą przyjemność oglądać fragment audycji - jakieś top-ileś-tam, czyli najlepsze utwory zdaniem ludzi pozbawionych gustu muzycznego. W studio obok średnio ładnej pani siedzi... no właśnie, kurczę, kto? Podobny dylemat mam, gdy idę ulicą i mija mnie wyelegancona istota w rureczkach opiętych tak ciasno, jak folia na parówce, a ja patrzę i myślę: "Chłopak czy dziewczyna?". Takoż pomyślałem, widząc audycję. Facet czy babka? Jeśli babka, to nie za pikna. Jeśli facet, to nie do końca wygląda jak facet. Luzacko rozchełstana koszulka z dziwnym dekoltem, długi włosy i makijaż. Naraz pani prowadząca mówi:
- Mamy w studio przyjemność gościć Wojtka Łuszczykiewicza z grupy Video.
Aha. Wojtek. Facet. Czemu tak wygląda?
Nie dane mi było tego dokładnie przeanalizować, gdyż telewizja "muzyczna" uderzyła w moje męskie instynkty, pokazując mi panią, która śpiewa nijak i o niczym, ale za to ma zgrabny tyłek, płaski brzuch i ładne piersi. Stłumiłem instynkty, gdyż nie lubię im ulegać i czuję się przez nie okaleczony psychicznie. Potem jąłem dumać: "Dlaczego ta pani ubrała się tak skąpo? Przecież prawie widać jej cycki i tyłek".
Potem moje myśli przeskakują na niecenzurowaną wersję teledysku Robina Thicke'a "Blurred lines". Utwór taki sobie, teledysk momentami na swój głupawy sposób zabawny, ale nie to interesuje najbardziej. Głównym jego punktem są trzy nagie panie, które sobie tamtędy pomykają. Tym już widać cycki.
Stąd już tylko krok to "topowych artystów" dzisiejszych czasów, o których powszechnie wiadomo, że śpiewać nie potrafią. O ile ich teledyski na YouTubie biją rekordy popularności, o tyle owe gwiazdy kompromitują się w występach na żywo. Moim ulubionym tego zjawiska przykładem jest Miley Cyrus, która w sposób zahaczający o profanację, usiłowała wykonać "Smells like teen spirit" Nirvany. Żeby nie było, że zmyślam, podaję link:
https://www.youtube.com/watch?v=ySsbkLVuYOs
Poprzednio, gdy to widziałem, było mi przykro. Tym razem chciało mi się śmiać. Fani Nirvany wiedzą, co ta dziewczyna zrobiła źle. Fani Miley nigdy tego nie zrozumieją.
I ostatni, najbardziej chyba gorzki owoc w tym keksie - promocja. Zwróćcie uwagę, kogo się dzisiaj promuje. Weźmy na tapetę łowcę talentów, pana Simona Cowella. Nie wiem, jaki procent z Was wie, że to dzięki niemu powstał zespół One Gayrection. Direction, znaczy się. Dlaczego? Czemu powstał? Jest to fenomen niemal tak genialny, jak biznes Ojca Dyrektora. Ktoś miał zajebisty pomysł (w tym przypadku Simon Cowell). Wzięto pięciu ładnych, zadbanych chłopaczków i zrobiono z nich zespół. Ładnych, żeby młodziutkie, głupiutkie dziewczynki się w nich zakochiwały i wielbiły. Czemu akurat pięciu? Do wyboru - do koloru. Można było wziąć jednego ładnego chłopaczka i dać mu grajków, ale ryzyko, że się jakiejś fruzi nie spodoba jest wtedy spore. Można wziąć więcej niż pięciu, wtedy jednakże wygląda to nieco pokracznie. A pięcioosobowe boysbandy już były, no to niech będzie pięciu ładnych chłopaczków. Tak powstało One Direction, bożyszcze nastolatek. Czy ktoś dba o poziom artystyczny ich utworów? Tak, ludzie, którzy je piszą. Nie to jednak jest najważniejsze. Liczą się wyświetlenia na YT, lajki na fejsbuniu i tweety. To dzisiaj czyni z człowieka artystę, nie skala głosu i przygotowanie sceniczne.
Jak sprawdzić poziom artystyczny utworu? Wystarczyłoby zakazać nagrywania teledysków i używania playbacku. Podejrzewam, że wówczas lwia część "artystów" pomyślałaby: "O, kurwa, trza się nauczyć śpiewać".
A teraz moja ulubiona przeciwność dla współczesnej tfu!rczości. Cały teledysk to, praktycznie rzecz biorąc, pucołowata Murzynka z afro i druga Murzynka tańcząca na łyżworolkach. Teledysk w tej chwili dokładnie 1,5 raza starszy ode mnie, bowiem powstał w 1978 roku, dwanaście lat przed moimi narodzinami.
https://www.youtube.com/watch?v=ZBR2G-iI3-I
Dla tych, którym nie chce się otworzyć linku - to Gloria Gaynor i jej nieśmiertelne "I will survive". Ludzie obdarzeni jakimś śladowym gustem muzycznym nadal słuchają takich przebojów, mimo, że są dwa razy starsze, niż obecne gwiazdki. Dlaczego? Bo powstały w czasach, gdy piosenkarz musiał umieć śpiewać, a nie musiał trzymać się określonego wzorca aparycji. Dzisiaj jest odwrotnie - nie musisz umieć śpiewać, ale musisz dobrze wyglądać. Albo dziwnie. Jak w/w Wojtek Łuszczykiewicz.
Dawniej ludzie też się przebijali i nie byli zmuszeni robić z siebie dziwadeł. Dlatego Anna Jantar nigdy nie pokazała cycków w teledysku, Irena Jarocka nie założyła niebieskiej peruki, a Jerzy Połomski nie nosił się jak kobieta. W tamtych czasach, jeśli facet miał długie włosy i makijaż, to nazywał się Ozzy Osbourne.
A dzisiaj? Artyści umiejący śpiewać odchodzą do lamusa. Dzięki Bogu powstał zapis cyfrowy i będzie czego słuchać w przyszłości. W nadchodzących latach pozostaje nam jedynie przeszłość, bo przyszłości muzyka nie ma.
Komentarze
Prześlij komentarz