Z tego miejsca chciałbym podziękować A. Pilipiukowi za zgodę z moimi poglądami tak w osiemdziesięciu procentach. Dobrze, że zostawił jeszcze dwadzieścia procent marginesu, będzie się o co spierać, bo Polak bez zwady, to jak szlachcic bez szabli.
Dzisiaj chciałbym rozróżnić pojęcia "rekomendacja" i "znajomości".
Jako przykład podam moją siostrę. Jest nas dwoje, mniej lub bardziej kochające się rodzeństwo. Z nas ja zawsze lepiej wszystko pojmowałem, ale ona była pracowita, czym dorobiła się lepszych wyników w szkole na wszystkich szczeblach edukacji. Oczywiście siedzenie całymi dniami w książkach dawało jej immunitet od prac domowych, ale o tym ciiii... Dość powiedzieć, że po maturze zdecydowała się udać do studium farmaceutycznego. Aptek jest do cholery i trochę, a koncerny farmaceutyczne zadbają o to, żeby leki zawsze były nam potrzebne. W sumie jest w tym jakiś sens - pięć lat pracować na bezrobocie albo dwa lata na zawód? Wybrała to drugie. Skończyła studium, zdała egzamin teoretyczny i zawodowy, dostała dyplom. Kolejnym krokiem miał być staż.
I tu zaczynają się schody.
Czy ktokolwiek z Was próbował załatwić sobie staż?
Cóż, siostra cały plan realizowała perfekcyjnie do pewnego momentu. Przełomową chwilą była ta, w której pomyślała: "Jestem tak zajebista w tym, co robię, że dostanę się na staż bez znajomości". Jej szwagierka mogła ją rekomendować, podobnie burmistrz pobliskiego miasteczka. Odmówiła. Ona chce sama do czegoś dojść. Doszła do punktu zwrotnego w życiu, czyli do macierzyństwa, siedzi w domu na utrzymaniu męża i zajmuje się dzieckiem. Podejrzewam, że nie tak wyglądało jej wymarzone: "Do czegoś dojść". Mam wrażenie, że myślała raczej o łebskiej pani magister w śnieżnobiałym fartuchu za szkolną ladą, która głowi się nad odcyfrowaniem recepty, coś jak pani Lubiczowa z "Klanu". Po raz kolejny Rzeczywistość udowodniła, że z filmem wspólną ma tylko scenografię.
Czemu siostra odmówiła? Czemu tak butnie zrezygnowała z kariery zawodowej? Bo nie chciała mieć roboty po znajomości. I tutaj chciałbym wskazać różnicę między znajomościami i rekomendacją. Jeśli szefowa apteki trzyma miejsce na stażu dla pracującej w tejże aptece sprzątaczki (autentyczny przykład), bo ta właśnie zaczęła technika farmaceutę, to są znajomości. Jeśli zaś pracownica przychodzi do szefowej i mówi tak: "Znam bardzo dobrą, pilną, sumienną i pracowitą uczennicę, która z dobrym wynikiem skończyła studium i szuka stażu. Ręczę za nią" - to już jest rekomendacja. Czym jeszcze się to różni?
Człowiek rekomendowany z reguły coś potrafi, człowiek "po znajomości" - niekoniecznie. Dlatego właśnie narodził się nepotyzm. Pół biedy, kiedy mój kuzyn na stanowisku głównego księgowego, będzie robił świetną robotę (nie mam tu na myśli "kreatywnej księgowości"). Bieda jest wówczas, gdy kuzyn ma orzeczenie z poradni o dyskalkulii, które jego rodziców kosztowało pięć stówek, po to, żeby młody nie musiał atakować matury z matmy. To znaczy, na chwilę obecną takowe zaświadczenie nie zwalnia od matury... ale jak nie zda, zawsze lepiej powiedzieć: "Ma dyskalkulię", niż: "Jest śmierdzącym leniem, opierdalał się przez dziesięć lat i musiałem dać psychologowi w łapę, by dał papier, że syn jest dyplomowanym głąbem matematycznym".
Człowiek rekomendowany wypełni swoje obowiązki. Człowiek wepchnięty na stołek - niekoniecznie. Ten drugi będzie nad wyraz często używał pytania: "Wiesz kim jest mój (tu wstawić stopień pokrewieństwa osoby, która wpakowała mnie na posadkę)?". Pracownika "z plecami" bardzo łatwo rozpoznać. Wystarczy próba wyegzekwowania od niego pełnienia obowiązków. Gdy mu udowodnimy, że jako petenci, oczekujemy załatwienia sprawy właśnie od niego, że mamy do tego prawo, że to JEGO zasrany obowiązek, gdy się okaże, że to właśnie ON musi ruszyć tyłek, bo w przeciwnym razie zobaczymy się z przełożonym, zacznie się najprawdopodobniej motać. Jak moja pani od fizyki z gimnazjum, która fizyki uczyła się razem z nami. Z bieżącego tematu byłą obcykana, ale jeśli ktoś ją spytał o zagadnienie trzy tematy do przodu, to się gubiła jak koń na wielopoziomowym skrzyżowaniu. Taki pracownik odeśle nas do osoby "bardziej kompetentnej", pójdzie się skonsultować, zrobi sobie nieoczekiwaną przerwę na kawę/papierosa/ewakuację, będzie się migał.
Porównajmy sytuację do książek. Powieść rekomendowana przez oczytanego człowieka prawie na pewno nas zainteresuje, a już na sto procent będzie dobrze napisana. Co innego jakieś badziewie wydane ze współfinansowaniem, które korekty i redakcji nie widziało na oczy, a ze sprzedaży którego polecający ma zysk.
Przeto rekomendować mogę Wam prozę w/w A. Pilipiuka, a po znajomości niczego nie będę Wam wciskał. Przez szacunek.
Dzisiaj chciałbym rozróżnić pojęcia "rekomendacja" i "znajomości".
Jako przykład podam moją siostrę. Jest nas dwoje, mniej lub bardziej kochające się rodzeństwo. Z nas ja zawsze lepiej wszystko pojmowałem, ale ona była pracowita, czym dorobiła się lepszych wyników w szkole na wszystkich szczeblach edukacji. Oczywiście siedzenie całymi dniami w książkach dawało jej immunitet od prac domowych, ale o tym ciiii... Dość powiedzieć, że po maturze zdecydowała się udać do studium farmaceutycznego. Aptek jest do cholery i trochę, a koncerny farmaceutyczne zadbają o to, żeby leki zawsze były nam potrzebne. W sumie jest w tym jakiś sens - pięć lat pracować na bezrobocie albo dwa lata na zawód? Wybrała to drugie. Skończyła studium, zdała egzamin teoretyczny i zawodowy, dostała dyplom. Kolejnym krokiem miał być staż.
I tu zaczynają się schody.
Czy ktokolwiek z Was próbował załatwić sobie staż?
Cóż, siostra cały plan realizowała perfekcyjnie do pewnego momentu. Przełomową chwilą była ta, w której pomyślała: "Jestem tak zajebista w tym, co robię, że dostanę się na staż bez znajomości". Jej szwagierka mogła ją rekomendować, podobnie burmistrz pobliskiego miasteczka. Odmówiła. Ona chce sama do czegoś dojść. Doszła do punktu zwrotnego w życiu, czyli do macierzyństwa, siedzi w domu na utrzymaniu męża i zajmuje się dzieckiem. Podejrzewam, że nie tak wyglądało jej wymarzone: "Do czegoś dojść". Mam wrażenie, że myślała raczej o łebskiej pani magister w śnieżnobiałym fartuchu za szkolną ladą, która głowi się nad odcyfrowaniem recepty, coś jak pani Lubiczowa z "Klanu". Po raz kolejny Rzeczywistość udowodniła, że z filmem wspólną ma tylko scenografię.
Czemu siostra odmówiła? Czemu tak butnie zrezygnowała z kariery zawodowej? Bo nie chciała mieć roboty po znajomości. I tutaj chciałbym wskazać różnicę między znajomościami i rekomendacją. Jeśli szefowa apteki trzyma miejsce na stażu dla pracującej w tejże aptece sprzątaczki (autentyczny przykład), bo ta właśnie zaczęła technika farmaceutę, to są znajomości. Jeśli zaś pracownica przychodzi do szefowej i mówi tak: "Znam bardzo dobrą, pilną, sumienną i pracowitą uczennicę, która z dobrym wynikiem skończyła studium i szuka stażu. Ręczę za nią" - to już jest rekomendacja. Czym jeszcze się to różni?
Człowiek rekomendowany z reguły coś potrafi, człowiek "po znajomości" - niekoniecznie. Dlatego właśnie narodził się nepotyzm. Pół biedy, kiedy mój kuzyn na stanowisku głównego księgowego, będzie robił świetną robotę (nie mam tu na myśli "kreatywnej księgowości"). Bieda jest wówczas, gdy kuzyn ma orzeczenie z poradni o dyskalkulii, które jego rodziców kosztowało pięć stówek, po to, żeby młody nie musiał atakować matury z matmy. To znaczy, na chwilę obecną takowe zaświadczenie nie zwalnia od matury... ale jak nie zda, zawsze lepiej powiedzieć: "Ma dyskalkulię", niż: "Jest śmierdzącym leniem, opierdalał się przez dziesięć lat i musiałem dać psychologowi w łapę, by dał papier, że syn jest dyplomowanym głąbem matematycznym".
Człowiek rekomendowany wypełni swoje obowiązki. Człowiek wepchnięty na stołek - niekoniecznie. Ten drugi będzie nad wyraz często używał pytania: "Wiesz kim jest mój (tu wstawić stopień pokrewieństwa osoby, która wpakowała mnie na posadkę)?". Pracownika "z plecami" bardzo łatwo rozpoznać. Wystarczy próba wyegzekwowania od niego pełnienia obowiązków. Gdy mu udowodnimy, że jako petenci, oczekujemy załatwienia sprawy właśnie od niego, że mamy do tego prawo, że to JEGO zasrany obowiązek, gdy się okaże, że to właśnie ON musi ruszyć tyłek, bo w przeciwnym razie zobaczymy się z przełożonym, zacznie się najprawdopodobniej motać. Jak moja pani od fizyki z gimnazjum, która fizyki uczyła się razem z nami. Z bieżącego tematu byłą obcykana, ale jeśli ktoś ją spytał o zagadnienie trzy tematy do przodu, to się gubiła jak koń na wielopoziomowym skrzyżowaniu. Taki pracownik odeśle nas do osoby "bardziej kompetentnej", pójdzie się skonsultować, zrobi sobie nieoczekiwaną przerwę na kawę/papierosa/ewakuację, będzie się migał.
Porównajmy sytuację do książek. Powieść rekomendowana przez oczytanego człowieka prawie na pewno nas zainteresuje, a już na sto procent będzie dobrze napisana. Co innego jakieś badziewie wydane ze współfinansowaniem, które korekty i redakcji nie widziało na oczy, a ze sprzedaży którego polecający ma zysk.
Przeto rekomendować mogę Wam prozę w/w A. Pilipiuka, a po znajomości niczego nie będę Wam wciskał. Przez szacunek.
Komentarze
Prześlij komentarz