Takie pytanie zadał tegoroczny maturzysta po egzaminie z matematyki w serwisie Demotywatory.pl. Sami chyba rozumiecie skalę tej tragedii.
W odpowiedzi na swoje pytanie wkleił zadania z matematyki, które jego zdaniem okazały się trudne, ale to nie one powinny służyć za respons.
Moim zdaniem powinien napisać, co robił przez ostatnie 12 lat w szkole. Ile razy cieszył się z tego, że nauczyciel matematyki nie dojedzie do szkoły? Ile razy gratulował sobie udanego ściągania na kartkówce? Ile razy nie odrobił pracy domowej? Uczniom się wydaje, że szkoła służy do dręczenia uczniów. Osobiście znam tylko jedną taką placówkę, która w dodatku nie istnieje, a mieści się w Pechowicach, fikcyjnej miejscowości z powieści, którą napisałem w liceum.
No dobra, maturzysto, możesz wysunąć przeciwko mojej teorii argument, że miałeś fatalnych nauczycieli od matmy, którzy skutecznie udupili cię na samym starcie, potem łaskawie z dwójami przepychali do następnych klas, aż doszedłeś do matury, a tu dupa.
Zgoda.
Ale przepraszam - gdzie miałeś mózg? Kto odebrał Ci zdrowy rozsądek? Czemu nie mogłeś powiedzieć rodzicom: "Mamo, tato, nie radzę sobie z matmy, ratujcie"? W ostateczności jeśli i ta opcja nie wchodzi w grę, można kogoś poprosić o pomoc, kogoś z klasy, kto choćby nieco lepiej ogarnia Królową Nauk. Ale nie? Po co? Lepiej przez dwanaście lat każdego dnia otwierać szampana, "bo dziś udało mi się uniknąć matmy!".
Świętuj. Poprawkę z matmy.
W odpowiedzi na swoje pytanie wkleił zadania z matematyki, które jego zdaniem okazały się trudne, ale to nie one powinny służyć za respons.
Moim zdaniem powinien napisać, co robił przez ostatnie 12 lat w szkole. Ile razy cieszył się z tego, że nauczyciel matematyki nie dojedzie do szkoły? Ile razy gratulował sobie udanego ściągania na kartkówce? Ile razy nie odrobił pracy domowej? Uczniom się wydaje, że szkoła służy do dręczenia uczniów. Osobiście znam tylko jedną taką placówkę, która w dodatku nie istnieje, a mieści się w Pechowicach, fikcyjnej miejscowości z powieści, którą napisałem w liceum.
No dobra, maturzysto, możesz wysunąć przeciwko mojej teorii argument, że miałeś fatalnych nauczycieli od matmy, którzy skutecznie udupili cię na samym starcie, potem łaskawie z dwójami przepychali do następnych klas, aż doszedłeś do matury, a tu dupa.
Zgoda.
Ale przepraszam - gdzie miałeś mózg? Kto odebrał Ci zdrowy rozsądek? Czemu nie mogłeś powiedzieć rodzicom: "Mamo, tato, nie radzę sobie z matmy, ratujcie"? W ostateczności jeśli i ta opcja nie wchodzi w grę, można kogoś poprosić o pomoc, kogoś z klasy, kto choćby nieco lepiej ogarnia Królową Nauk. Ale nie? Po co? Lepiej przez dwanaście lat każdego dnia otwierać szampana, "bo dziś udało mi się uniknąć matmy!".
Świętuj. Poprawkę z matmy.
Komentarze
Prześlij komentarz