Młodość nie uległość, chciałoby się dodać, by dopełnić parafrazy.
O czym chciałbym dzisiaj potrajktować? O świętych krowach 60+.
Oczywiście zacznijmy od tego, że nie podpinam pod tę kategorię wszystkich pań (panowie z reguły nie są tacy marudni) urodzonych przed 8 maja 1954 r. Niektóre staruszki mają jeszcze trochę ikry, zrozumienia, empatii i zdrowego rozsądku. Przedmiotem moim rozważań są panie, które przywykły uważać, iż z racji wieku wszystko im się należy.
To kobiety, które każdy z nas spotyka na drodze swego życia co najmniej kilka razy. Szczególnie dają się we znaki w kolejkach, w sklepach, w kościele i pojazdach komunikacji miejskiej.
Drogie panie, żadna metryczka nie zwalnia Was z obowiązku życia we wspólnocie z poszanowaniem zasad kultury osobistej i współżycia społecznego. Możecie machać mi przed nosem dyplomem doktora, legitymacją kombatancką, rencisty, emeryta, pierwszą grupą inwalidzką, paszportem Polsatu, Polityki, Polinezji czy wyciągami z przelewów na konto fundacji Lux Veritatis. Jeżeli którakolwiek z Was nazwie mnie bezczelnym, niewychowanym gówniarzem, niech nie liczy na szacunek.
Druga rzecz, to nie jest tak, że świat stanie w miejscu, bo Wy nie nadążacie. Waszym obowiązkiem jest zaakceptować pewne nieuchronne zmiany i dostosować się w miarę możliwości. Nikt nie będzie Wam pobłażał z tego tytułu, że nie potraficie korzystać z komórki, wykonać przelewu online albo wyciągnąć biletu z elektronicznego terminala w poczekalni u lekarza. Nie zatrzymacie postępu gderliwym jojczeniem, wyrzekaniem na cały świat i klęciem w żywe kamienie.
Zasadniczo to powinnyście się cieszyć, że świat do tego stopnia poszedł do przodu - macie renty, emerytury, leki, domy opieki społecznej, pielęgniarki i opiekunki, cały zestaw różnych usług, który ma za zadanie umilić Wam starość. W czasach prehistorycznych starą i schorowaną babcię, która non-stop marudzi i domaga się nie wiadomo czego, ustawicznie ma pretensje i wierci dziurę w brzuchu, zięć, syn lub ktokolwiek inny zdzieliłby pałą przez łeb i zostawił dzikim zwierzętom.
Skąd ten temat...
Dzisiaj w sklepie za mną w kolejce stała starowinka. Do jednego woreczka wrzuciła wszystkie rodzaje cukierków, jakie wystawiono na straganie, bo to przecież ta sama cena. Widzę to już nie pierwszy raz, ani nie drugi, nie w pierwszym sklepie, ale w kolejnym. Śmiem twierdzić, że to zjawisko niemal powszechne. Otóż babcie nie rozumieją, że każdy towar ma inny kod. Cena ta sama, więc co za różnica? Problem polega na tym, że później cała kolejka stoi jak czterdziestoletni złom na trakcji PKP i czeka, aż pani na kasie oddzieli różne rodzaje cukierków i je skasuje. Babcia zaś stoi z niewinną miną i powtarza: "Ja nie wiedziała".
Bo nie można wziąć osobnych woreczków na różne cukierki.
Sytuacja na owocach i warzywach - nie ma bata, żeby babcia kupiła jabłko lub marchewkę bez uprzedniej, szczegółowej wyceny jego walorów. Oznacza to w praktyce zmacanie, wymamlanie i odłożenie na miejsce. Któregoś razu zwróciłem babci uwagę, że jak chce macać owocki, to niech to robi przez woreczek, bo potem ktoś to będzie takie zmacane jadł. Jej oburzenie sięgnęło sufitu i jestem przekonany, że wybiło w nim dziurę, bo tak powiało chłodem... Dlatego wszelkie produkty tego typu kupuję na "zielonym rynku", gdzie panuje zasada: "Macasz - bierzesz". Tam mam pewność, że nie razem z jabłkiem nie zjem zarazków bliżej mi nie znanej babci. Lub kilku babć.
Dalej, ten sam sklep, jestem w pośpiechu, mknę alejką... i muszę się zatrzymać, i zawracać. Dlaczego? Bo babcia postanowiła zaparkować wyładowany jajkami wózek w poprzek alejki i uciąć sobie pogawędkę przez telefon.
Inny przypadek, kolejka do bankomatu. Mija minuta, druga, trzecia, stojąca obok babcia jęczy, że "co tak długo?". Bo przecież każdy musi tak biegle władać bankomatem, jak ona, prawda?
Szczytem szczytów jest babcia, która w kościele (!) do mojego kolegi powiedziała (cytuję): "Wypierdalaj, gówniarzu, to moja ławka". Tego nie chce mi się nawet komentować.
Starość, owszem, daje pewne prawa. My, młodzi, rozumiemy, choroby, reumatyzm, zwykłe zmęczenie... Ale co innego, jak babcia mówi: "Młody człowieku, czy byłbyś tak dobry i mi ustąpił?", a co innego: "Podnieś dupę, nie widzisz, że tu stoję?!". Macie prawo oczekiwać, a nie wymagać.
Cytując Andrzeja Pilipiuka: "Na szacunek trzeba sobie zapracować". Wystarczy jedno zdanie i odrobina kultury, nie dowód osobisty z datą urodzenia przed 1950.
O czym chciałbym dzisiaj potrajktować? O świętych krowach 60+.
Oczywiście zacznijmy od tego, że nie podpinam pod tę kategorię wszystkich pań (panowie z reguły nie są tacy marudni) urodzonych przed 8 maja 1954 r. Niektóre staruszki mają jeszcze trochę ikry, zrozumienia, empatii i zdrowego rozsądku. Przedmiotem moim rozważań są panie, które przywykły uważać, iż z racji wieku wszystko im się należy.
To kobiety, które każdy z nas spotyka na drodze swego życia co najmniej kilka razy. Szczególnie dają się we znaki w kolejkach, w sklepach, w kościele i pojazdach komunikacji miejskiej.
Drogie panie, żadna metryczka nie zwalnia Was z obowiązku życia we wspólnocie z poszanowaniem zasad kultury osobistej i współżycia społecznego. Możecie machać mi przed nosem dyplomem doktora, legitymacją kombatancką, rencisty, emeryta, pierwszą grupą inwalidzką, paszportem Polsatu, Polityki, Polinezji czy wyciągami z przelewów na konto fundacji Lux Veritatis. Jeżeli którakolwiek z Was nazwie mnie bezczelnym, niewychowanym gówniarzem, niech nie liczy na szacunek.
Druga rzecz, to nie jest tak, że świat stanie w miejscu, bo Wy nie nadążacie. Waszym obowiązkiem jest zaakceptować pewne nieuchronne zmiany i dostosować się w miarę możliwości. Nikt nie będzie Wam pobłażał z tego tytułu, że nie potraficie korzystać z komórki, wykonać przelewu online albo wyciągnąć biletu z elektronicznego terminala w poczekalni u lekarza. Nie zatrzymacie postępu gderliwym jojczeniem, wyrzekaniem na cały świat i klęciem w żywe kamienie.
Zasadniczo to powinnyście się cieszyć, że świat do tego stopnia poszedł do przodu - macie renty, emerytury, leki, domy opieki społecznej, pielęgniarki i opiekunki, cały zestaw różnych usług, który ma za zadanie umilić Wam starość. W czasach prehistorycznych starą i schorowaną babcię, która non-stop marudzi i domaga się nie wiadomo czego, ustawicznie ma pretensje i wierci dziurę w brzuchu, zięć, syn lub ktokolwiek inny zdzieliłby pałą przez łeb i zostawił dzikim zwierzętom.
Skąd ten temat...
Dzisiaj w sklepie za mną w kolejce stała starowinka. Do jednego woreczka wrzuciła wszystkie rodzaje cukierków, jakie wystawiono na straganie, bo to przecież ta sama cena. Widzę to już nie pierwszy raz, ani nie drugi, nie w pierwszym sklepie, ale w kolejnym. Śmiem twierdzić, że to zjawisko niemal powszechne. Otóż babcie nie rozumieją, że każdy towar ma inny kod. Cena ta sama, więc co za różnica? Problem polega na tym, że później cała kolejka stoi jak czterdziestoletni złom na trakcji PKP i czeka, aż pani na kasie oddzieli różne rodzaje cukierków i je skasuje. Babcia zaś stoi z niewinną miną i powtarza: "Ja nie wiedziała".
Bo nie można wziąć osobnych woreczków na różne cukierki.
Sytuacja na owocach i warzywach - nie ma bata, żeby babcia kupiła jabłko lub marchewkę bez uprzedniej, szczegółowej wyceny jego walorów. Oznacza to w praktyce zmacanie, wymamlanie i odłożenie na miejsce. Któregoś razu zwróciłem babci uwagę, że jak chce macać owocki, to niech to robi przez woreczek, bo potem ktoś to będzie takie zmacane jadł. Jej oburzenie sięgnęło sufitu i jestem przekonany, że wybiło w nim dziurę, bo tak powiało chłodem... Dlatego wszelkie produkty tego typu kupuję na "zielonym rynku", gdzie panuje zasada: "Macasz - bierzesz". Tam mam pewność, że nie razem z jabłkiem nie zjem zarazków bliżej mi nie znanej babci. Lub kilku babć.
Dalej, ten sam sklep, jestem w pośpiechu, mknę alejką... i muszę się zatrzymać, i zawracać. Dlaczego? Bo babcia postanowiła zaparkować wyładowany jajkami wózek w poprzek alejki i uciąć sobie pogawędkę przez telefon.
Inny przypadek, kolejka do bankomatu. Mija minuta, druga, trzecia, stojąca obok babcia jęczy, że "co tak długo?". Bo przecież każdy musi tak biegle władać bankomatem, jak ona, prawda?
Szczytem szczytów jest babcia, która w kościele (!) do mojego kolegi powiedziała (cytuję): "Wypierdalaj, gówniarzu, to moja ławka". Tego nie chce mi się nawet komentować.
Starość, owszem, daje pewne prawa. My, młodzi, rozumiemy, choroby, reumatyzm, zwykłe zmęczenie... Ale co innego, jak babcia mówi: "Młody człowieku, czy byłbyś tak dobry i mi ustąpił?", a co innego: "Podnieś dupę, nie widzisz, że tu stoję?!". Macie prawo oczekiwać, a nie wymagać.
Cytując Andrzeja Pilipiuka: "Na szacunek trzeba sobie zapracować". Wystarczy jedno zdanie i odrobina kultury, nie dowód osobisty z datą urodzenia przed 1950.
Komentarze
Prześlij komentarz