Kiedyś cały naród szedł na wojnę, żeby łupić, gwałcić i umacniać swą władzę. Dzisiaj to nie narody idą na wojnę, lecz wojna idzie na narody.
Ilu niepotrzebnych wojen byliśmy świadkami? Właściwie powinno się rzec - czy którakolwiek wojna była potrzebna? I komu? Można tylko zaznaczyć, że jedne konflikty są bardziej uzasadnione niż inne.
Co ja bredzę, żaden konflikt nie jest uzasadniony. Wystarczy zbadać jego podłoże.
Na początku zawsze jest zło. Zły człowiek, zła władza, zła idea. Zło. Hitler, Stalin, Napoleon, komunizm, faszyzm itd. Ktoś wpada na pomysł, że komuś innemu trzeba wklepać. Po co?
- żeby zabrać bogactwa,
- żeby zabrać kobiety,
- żeby z jeńców zrobić niewolników,
- żeby zdobyć ziemię pod uprawę,
- żeby uniemożliwić państwu ościennemu rozwój i uzyskanie dominacji, czyli de facto zrobienie z nami tego, co my chcemy zrobić im.
Wszystkich powodów do wojny nie chce mi się wymieniać.
Ale jak to zrobić? Przecież nie pójdziemy wklepać sąsiadom, mówiąc: "Chcemy waszych ziem i kobiet, więc macie wpierdol". O nie. Zamiast tego organizuje się pretekst, bo ten napadł, bo tamten spalił, bo jeszcze inny ukradł, bo to, bo tamto. Pretekst zawsze się znajdzie, a jak nie chce się znaleźć, jak w 1939 r., to sami go stworzymy. "Polacy, wklepiemy wam, bo banda Niemców przebrana za was napadła na naszą strażnicę". I gotowe.
Jedyną uzasadnioną wojną, jest wojna obronna, ale żeby do niej doszło, najpierw ktoś musi przeprowadzić działania nieuzasadnione, czyli zasadniczo barbarzyńskie, jakkolwiek by na to patrzeć.
Kurczę, żadna wojna tak naprawdę nie jest potrzebna. Chcemy bogactwa? Powinniśmy je kupić, nawiązać współpracę, wymianę. Chcemy kobiety? To samo, możemy nawiązać współpracę korzystną dla obu stron. Chcemy niewolników, bo nie chce się nam pracować? Do roboty! Typowe myślenie szlachty, która uważa, się za lepszych ludzi z tytułu pochodzenia. Wszyscy ludzie są sobie równi, bo w zależności od teorii, pochodzą od małpy, praprzodków, wyszli z chaosu lub z mgły, whatever. Chcemy ziemi? Dogadajmy się! Macie dużo ziemi i nie ma jej kto uprawiać, pozwólcie nam na niej pracować w zamian za część plonów. Wszystko można rozwiązać na drodze pokojowej, dlaczego więc wojna?
Tym długim wstępem przechodzę do sedna, czyli do odwiecznego konfliktu w Ziemi Świętej. Najpierw izraelici szyją się z Filistynami, jedni chcą ziemi, drudzy nie chcą jej oddać. Potem ci pierwsi uciekają i błąkają się po świecie, by w 1948 r. móc legalnie zamieszkać tam, gdzie akurat los rzucił potomków Filistynów. Zaczyna się wojna, która trwa do dziś. Pytanie brzmi - kto chce tej wojny? Czy narody? Ostatnia kampania żydowsko-arabska pokazuje, że Żydzi i Palestyńczycy wcale nie chcą się bić, że ktoś zdecydował za nich. Podają sobie ręce, całują się, przytulają, dzieci wymieniają się zabawkami. Sielanka wśród bomb i zamachów. Izraelski rząd mówi, że napieprzają się z Hamasem, Hamas, że napieprza się z izraelskim rządem. Gówno prawda! Chcecie się naparzać, to idźcie sobie, nie wiem, na Saharę, Antarktydę, Gobi, jakąkolwiek pustynię i naparzajcie. Czemu w imię waszych chorych idei mają ginąć niewinni ludzie? I kto bierze za to kasę? Odpowiedź na to pytanie stanowi odpowiedź w kwestii - kto sprzedaje broń? Co do Izraela wątpliwości chyba nie ma. Amerykanie. Co do Hamasu odpowiedź nasuwa się w związku z pytaniem poprzednim - wrogowie Amerykanów, czyli ogólnoświatowy terroryzm. Amerykanom i terrorystom też proponuję iść na pustynię i się wyrżnąć. Naturalnie nie żołnierzom, którzy mocą rozkazu są na siłę wepchnięci w wir walki, lecz rządzącym. Niech pan Obama wyjdzie na solo z szefem terrorystów, niech dadzą sobie po razie i gotowe. Niech premier Izraela da w mordę szefowi Hamasu, i vice-versa, i gotowe. Nie ma to jak rozwiązywać swoje problemy cudzymi rękoma, a potem zwalać winę na tych drugich, "bo oni...". Poległym zaś dać święcący kawałeczek metalu, położyć go na okrytej flagą trumnie, zasalutować, pizdnąć parę razy z karabinu i podziękować, bo zginął w imię ojczyzny.
Zakładam, że w takiej sytuacji, mało który żołnierz chciałby mieć ojczyznę.
Ilu niepotrzebnych wojen byliśmy świadkami? Właściwie powinno się rzec - czy którakolwiek wojna była potrzebna? I komu? Można tylko zaznaczyć, że jedne konflikty są bardziej uzasadnione niż inne.
Co ja bredzę, żaden konflikt nie jest uzasadniony. Wystarczy zbadać jego podłoże.
Na początku zawsze jest zło. Zły człowiek, zła władza, zła idea. Zło. Hitler, Stalin, Napoleon, komunizm, faszyzm itd. Ktoś wpada na pomysł, że komuś innemu trzeba wklepać. Po co?
- żeby zabrać bogactwa,
- żeby zabrać kobiety,
- żeby z jeńców zrobić niewolników,
- żeby zdobyć ziemię pod uprawę,
- żeby uniemożliwić państwu ościennemu rozwój i uzyskanie dominacji, czyli de facto zrobienie z nami tego, co my chcemy zrobić im.
Wszystkich powodów do wojny nie chce mi się wymieniać.
Ale jak to zrobić? Przecież nie pójdziemy wklepać sąsiadom, mówiąc: "Chcemy waszych ziem i kobiet, więc macie wpierdol". O nie. Zamiast tego organizuje się pretekst, bo ten napadł, bo tamten spalił, bo jeszcze inny ukradł, bo to, bo tamto. Pretekst zawsze się znajdzie, a jak nie chce się znaleźć, jak w 1939 r., to sami go stworzymy. "Polacy, wklepiemy wam, bo banda Niemców przebrana za was napadła na naszą strażnicę". I gotowe.
Jedyną uzasadnioną wojną, jest wojna obronna, ale żeby do niej doszło, najpierw ktoś musi przeprowadzić działania nieuzasadnione, czyli zasadniczo barbarzyńskie, jakkolwiek by na to patrzeć.
Kurczę, żadna wojna tak naprawdę nie jest potrzebna. Chcemy bogactwa? Powinniśmy je kupić, nawiązać współpracę, wymianę. Chcemy kobiety? To samo, możemy nawiązać współpracę korzystną dla obu stron. Chcemy niewolników, bo nie chce się nam pracować? Do roboty! Typowe myślenie szlachty, która uważa, się za lepszych ludzi z tytułu pochodzenia. Wszyscy ludzie są sobie równi, bo w zależności od teorii, pochodzą od małpy, praprzodków, wyszli z chaosu lub z mgły, whatever. Chcemy ziemi? Dogadajmy się! Macie dużo ziemi i nie ma jej kto uprawiać, pozwólcie nam na niej pracować w zamian za część plonów. Wszystko można rozwiązać na drodze pokojowej, dlaczego więc wojna?
Tym długim wstępem przechodzę do sedna, czyli do odwiecznego konfliktu w Ziemi Świętej. Najpierw izraelici szyją się z Filistynami, jedni chcą ziemi, drudzy nie chcą jej oddać. Potem ci pierwsi uciekają i błąkają się po świecie, by w 1948 r. móc legalnie zamieszkać tam, gdzie akurat los rzucił potomków Filistynów. Zaczyna się wojna, która trwa do dziś. Pytanie brzmi - kto chce tej wojny? Czy narody? Ostatnia kampania żydowsko-arabska pokazuje, że Żydzi i Palestyńczycy wcale nie chcą się bić, że ktoś zdecydował za nich. Podają sobie ręce, całują się, przytulają, dzieci wymieniają się zabawkami. Sielanka wśród bomb i zamachów. Izraelski rząd mówi, że napieprzają się z Hamasem, Hamas, że napieprza się z izraelskim rządem. Gówno prawda! Chcecie się naparzać, to idźcie sobie, nie wiem, na Saharę, Antarktydę, Gobi, jakąkolwiek pustynię i naparzajcie. Czemu w imię waszych chorych idei mają ginąć niewinni ludzie? I kto bierze za to kasę? Odpowiedź na to pytanie stanowi odpowiedź w kwestii - kto sprzedaje broń? Co do Izraela wątpliwości chyba nie ma. Amerykanie. Co do Hamasu odpowiedź nasuwa się w związku z pytaniem poprzednim - wrogowie Amerykanów, czyli ogólnoświatowy terroryzm. Amerykanom i terrorystom też proponuję iść na pustynię i się wyrżnąć. Naturalnie nie żołnierzom, którzy mocą rozkazu są na siłę wepchnięci w wir walki, lecz rządzącym. Niech pan Obama wyjdzie na solo z szefem terrorystów, niech dadzą sobie po razie i gotowe. Niech premier Izraela da w mordę szefowi Hamasu, i vice-versa, i gotowe. Nie ma to jak rozwiązywać swoje problemy cudzymi rękoma, a potem zwalać winę na tych drugich, "bo oni...". Poległym zaś dać święcący kawałeczek metalu, położyć go na okrytej flagą trumnie, zasalutować, pizdnąć parę razy z karabinu i podziękować, bo zginął w imię ojczyzny.
Zakładam, że w takiej sytuacji, mało który żołnierz chciałby mieć ojczyznę.
Komentarze
Prześlij komentarz